Josef Prusa, po przeniesieniu się do nowego budynku latem 2017 roku, w końcu prezentuje swoją farmę drukarek 3D. Farmę nie byle jaką, bo złożoną z 300 Prus i3 MK3 oraz MK2S. Imponująca liczba, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że w 2014 roku zadziwiała Lulzbotowa farma licząca 135 drukarek 3D.

300 drukarek 3D wyposażonych w magnetyczne stoły i wymienne arkusze stanęło w hali Prusy. Nowa farma ma służyć produkcji części do sprzedawanych egzemplarzy i działa bez przerwy, 24 godziny 7 dni w tygodniu. Obsługuje ją 15 pracowników.

Jeden zestaw plastików na jednej drukarce powstaje w 27 godzin. Drukowany jest z PET-G, za wyjątkiem tuneli chłodzenia wydruków, które powstają z ABS dla lepszej odporności na temperaturę. Każda wydrukowana część jest poddawana kontroli jakości, podczas której weryfikowane są wymiary oraz poddawana czyszczeniu i rozwiercaniu otworów. Farma zużyła do tej pory 3 tony filamentu, a po osiągnięciu docelowej liczby drukarek 3D – 500 sztuk jeszcze latem tego roku – zużycie wzrośnie do poziomu tony materiału tygodniowo.

Powstaje tylko pytanie – po co? Czy nie opłacałaby się bardziej inna metoda produkcji części? Joseph Prusa na swoim blogu wyjaśnia, dlaczego nie zdecydował się na formowanie wtryskowe, mimo że byłoby tańsze w produkcji masowej elementów, a i same części byłyby wytrzymalsze. Jako główny powód wskazuje możliwość ciągłego testowania tworzonych przez siebie urządzeń w warunkach dużego obciążenia. Dzięki temu możliwe jest  naprawianie problemów na bieżąco i ulepszanie nie tylko drukarek  3D z farmy, ale wszystkich produkowanych Prus i3. Jeśli projekt któregoś elementu został poprawiony, wystarczy wrzucić g-code i już po kilku godzinach możliwe jest dodawanie nowej części do sprzedawanych zestawów. Oprócz tego, oczywiście, druk 3D pozwala na tworzenie bardziej skomplikowanych w kształcie elementów niż wtryskarka.

Co do innych niż formowanie wtryskowe metod, Prusa już się nie wypowiada. Wynajmowanie hali, zatrudnienie 15 pracowników, serwisowanie drukarek 3D z farmy oraz zużycie prądu generowane przez 300 drukarek FDM to wcale nie tak małe koszta. Mogłoby się okazać, że w szerszej perspektywie bardziej opłacalne byłoby wykorzystanie kilku urządzeń typu SLS – nawet mimo wysokiej ceny samych maszyn, jak i materiałów do nich. Testowanie urządzeń można przeprowadzać na dużo mniejszej ich liczbie. Pozytywny efekt marketingowy da się osiągnąć umieszczając w zestawie zaledwie jeden drukowany na FDM element.

Da się i można zrobić wiele, na szczęście Prusa ma pracowników od oceny co wychodzi taniej, a co jest dobrą reklamą. A tymczasem my możemy podziwiać jedną z największych (a może największą?) farm drukarek 3D na świecie.

Źródło: prusaprinters.org

Klaudia Misztal
Studentka kierunku lekarskiego. Od kilku lat pośrednio związana z branżą FDM. Wbrew pozorom, pisze nie tylko o druku 3D w medycynie.

    1 Comment

    1. Kurcze podoba mi się to, że pomimo zwrotu skali sporo osób nadal pracuje samodzielnie (a nie zleca na zewnątrz)

    Comments are closed.

    You may also like