Nie wiem, jak to wygląda w innych krajach, ale w Polsce zaobserwowałem następujące zjawisko: każdy założyciel i właściciel firmy działającej w branży druku 3D, po przekroczeniu granicy dziesięciu lat w zawodzie, zaczynał zachowywać się inaczej… Nieracjonalnie. Nieodpowiedzialnie. Głupio.
A czasem dosłownie wpadał w objęcia ostatecznego biznesowego szaleństwa.
Z dość oczywistych powodów nie wymienię tutaj żadnych nazwisk — zwłaszcza że część tych osób nadal aktywnie działa i jest znana w globalnym świecie druku 3D. Wybaczcie więc, ale będę pisać ogólnikowo.
Opowieść, którą przeczytacie, ma jednak charakter uniwersalny i dzieli wiele wspólnych cech. Sprowadza się ona do jednego: rynek druku 3D jest tak specyficzny i wymagający, że ludzie, którzy zanurzają się w nim zbyt głęboko, w końcu tracą zdrowy rozsądek i zaczynają robić rzeczy, których jeszcze kilka lat wcześniej nigdy by nie rozważyli.
Nie twierdzę, że branża AM jest najtrudniejsza. Jest trudna — ale każda branża, każdy rynek, ma swoje wymagania.
Twierdzę natomiast, że AM jest bez wątpienia jedną z najbardziej niewdzięcznych branż na świecie.
Aby w niej przetrwać, trzeba mieć wysokie kompetencje w wielu obszarach. Mechatronika (bo trzeba wiedzieć, jak działa drukarka 3D). Materiałoznawstwo (bo trzeba znać właściwości materiałów eksploatacyjnych). Oprogramowanie (bo trzeba umieć przygotować drukarkę i model do druku). Projektowanie (bo trzeba wiedzieć, czy część w ogóle da się wydrukować — a jeśli nie, to jak to poprawić). I wreszcie trzeba znać się na biznesie — organizacja, marketing, sprzedaż, podstawowa księgowość itp.
Trzeba więc wiedzieć bardzo dużo i cały czas poszerzać swoją wiedzę (bo technologia nieustannie się rozwija i to w bardzo szybkim tempie).
Tymczasem… w druku 3D nigdy nie było tak naprawdę dużych pieniędzy…
Pisałem o tym wielokrotnie w poprzednich artykułach:
Milioner w branży druku 3D byłby miliarderem w każdej innej.
No i cóż — na dłuższą metę nie każdy jest w stanie to udźwignąć. Jedni odchodzą po kilku latach i przenoszą się do innych, bardziej „normalnych” branż. Inni trwają uparcie przy AM, stopniowo tracąc kontakt z rzeczywistością.
Uwaga! To nie dotyczy wszystkich. Znam kilka osób, które są w tym biznesie od 12–14 lat i nadal mają trzeźwe spojrzenie na świat. Ale to raczej wyjątki potwierdzające regułę.
Historia Jimmy’ego
Nasz bohater to mężczyzna w średnim wieku, urodzony w Europie Środkowej. Nazwijmy go Jimmy. Prawdziwy geniusz AM. Wie wszystko o praktycznie każdej technologii druku 3D. WSZYSTKO. Swoją karierę rozpoczął w połowie lat 2000, gdy branża praktycznie nie istniała. Pracował wtedy jako projektant w firmie przemysłowej, która była jedną z niewielu używających wówczas druku 3D do szybkiego prototypowania.
Później — jeszcze w latach 2000-nych — założył własną firmę, specjalizującą się wyłącznie w druku 3D i dziedzinach pokrewnych (projektowanie, inżynieria odwrotna, metrologia z użyciem skanerów 3D itd.). Zaczął jeździć po świecie — najpierw Europa (targi Euromold), potem USA, a w końcu Chiny.
Jimmy poznawał ludzi, budował kontakty. Był jednym z pierwszych dystrybutorów przemysłowych maszyn w swoim kraju. Ale sprzedawał bardzo mało, bo świadomość technologii była niemal zerowa.
W zasadzie przez pierwsze pięć lat działalności, mimo ogromnego talentu i stale rosnącej, niesamowitej wiedzy, jego firma pozostawała bardzo mała i ledwo wiązała koniec z końcem.
W połowie lat 2010-nych zaczęło się coś zmieniać — rozwój amatorskiego i desktopowego druku 3D przyspieszył. Świadomość zaczęła rosnąć, coraz więcej ludzi miało styczność z drukarkami 3D. Choć nadal była to nowinka, druk 3D przestał budzić zdumienie, a zaczął wzbudzać ciekawość i zainteresowanie.
Na scenie pojawiło się wielu nowych ludzi, którzy bardzo szybko stali się niezłymi ekspertami w dziedzinie druku 3D. Oczywiście nikt nie mógł dorównać Jimmy’emu wiedzą i doświadczeniem, ale często okazywało się, że nie było to już potrzebne.
Okazało się, że bardzo niewielu ludzi potrzebuje aż tak specjalistycznej wiedzy. I mało kogo to już obchodziło…
Rok po roku Jimmy czuł się coraz bardziej niedoceniony i niedowartościowany. W pewnym momencie — w drugiej połowie lat 2010-nych — uświadomił sobie, że on, z dziesięcioletnim doświadczeniem, traktowany jest tak samo jak osoby, które były na rynku dopiero od 3–4 lat.
Co więcej — chociaż liczba klientów (i pieniędzy) na rynku wzrosła, to proporcjonalnie wzrosła też liczba firm oferujących dokładnie to samo, co firma Jimmy’ego. Jego przychody realnie się nie poprawiły — zostały praktycznie na tym samym poziomie.
To go naprawdę zabolało. Zaczął się zastanawiać, po co on to w ogóle robi…?
To był moment, w którym Jimmy zaczął naginać zasady:
- czasem sprzedawał maszynę z „ulepszonymi” parametrami — ale tylko na papierze
- czasem sprzedawał maszynę, która nie była w stanie wykonać tego, co wcześniej naobiecywał
- czasem sprzedawał maszynę, która nie działała wcale
- zaczął brać dotacje na projekty, których nie zamierzał realizować, lub wykorzystywał środki do budowy maszyn, które nigdy nie zadziałały
- w końcu oferował usługi, których nigdy nie dostarczał.
Każde kolejne oszustwo było trochę większe od poprzedniego. A potem jeszcze większe. I jeszcze większe. Aż nagle okazało się, że Jimmy nie jest już specjalistą od druku 3D — tylko zawodowym oszustem specjalizującym się w druku 3D.
Zgubił się w intrygach i kłamstwach. Jego rodzina się rozpadła. Kochanka go zostawiła. Współpracownicy zaczęli się od niego odsuwać. Ludzie w branży najpierw zaczęli słyszeć o jego oszustwach, a potem zaczęli ich doświadczać. Stracił cały autorytet.
Oszalał.
Okej — nie dosłownie. Nie trafił do psychiatryka.
Ale jeśli porównać go dziś z człowiekiem, którym był 20 lat temu, to są to dwie zupełnie inne osoby. Fizycznie, psychicznie i emocjonalnie. A ta obecna to wypaczona, karykaturalna wersja dawnego siebie.
To branża druku 3D doprowadziła go do tego stanu.
Ta historia powstała w oparciu o kilka prawdziwych osób, ale wariantów jest znacznie więcej:
- rozwód, alkoholizm, życie z dnia na dzień (od jednej oferty na drukarkę do drugiej)
- kłótnia ze wspólnikiem, rozstanie, wieloletnia walka o prawa do własności intelektualnej, dzika, zwierzęca nienawiść, nerwica, zaburzenia emocjonalne
- seria przejęć po zbyt długim czekaniu na sukces finansowy, która finalnie prowadzi firmę do szybkiego bankructwa.
Również i mnie dopadł moment szaleństwa — w 2023 roku, dokładnie 10 lat po debiucie, miałem dość branży AM, rzuciłem wszystko i zacząłem sprzedawać sufity napinane i ekskluzywne meble.
Na szczęście otrząsnąłem się szybko — pomocne było to, że straciłem praktycznie wszystkie pieniądze, które wpakowałem w biznes wykończeniowy.
I tak, rok po roku, historia po historii, branża druku 3D pożera własne dzieci — mieli je, testuje ich granice, i albo wykuwa z nich mądrzejszych, bardziej pokornych ludzi, albo wypluwa jako zgorzkniałe, złamane cienie dawnych siebie.
I ostatecznie każdy musi sam sobie odpowiedzieć: czy nadal wierzy w ten szalony świat druku 3D, czy może już pora odejść, zanim pochłonie go całkowicie?
Artykuł został oryginalnie opublikowany na The 3D Printing Journal: „Year after year towards madness„