Tak jak nigdy tak naprawdę nie wiemy, kiedy nadchodzi prawdziwy koniec biznesu (moment, który założyciele często ignorują), tak granica między inwestowaniem w firmę a nieodwracalnym paleniem gotówki w próbie jej ratowania jest często ledwie widoczna.
W przypadku młodych firm, mających mniej niż dwa lata, to wydaje się dość oczywiste — albo uda się zarabiać, albo nie.
Ale w firmach, które działają od siedmiu do dziesięciu lat i nagle wpadają w poważne problemy finansowe, kwestia finansowania ich przez założyciela z prywatnych środków staje się dużo bardziej złożona.
Trudno przestać, kiedy włożyło się w coś tyle energii i osobistego zaangażowania.
Każdy założyciel walczy do samego końca. Najpierw zostaje mu nic, a zaraz potem tonie w długach.
W tych najtrudniejszych momentach ratowanie firmy za wszelką cenę wydaje się aktem odpowiedzialności. Odwagą. Właściwą decyzją. A w rzeczywistości często jest to droga do autodestrukcji.
Dlaczego sięgamy po własne pieniądze?
Dlaczego właściciele firm tak często sięgają po prywatne oszczędności, by ratować tonące przedsiębiorstwo? Z zewnątrz wygląda to prosto — jeśli firma nie zarabia i nie ma realnych szans na poprawę, trzeba ją zamknąć.
Tak mówi teoria.
W praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Firma to nie tylko podmiot prawny, faktury, umowy i wizytówki. To przede wszystkim osobista historia. Fragment życia, który — czy nam się to podoba, czy nie — traktujemy jak własne dziecko.
A dziecka nie porzuca się tylko dlatego, że jest chore.
Prawda jest taka, że dobrzy założyciele czują też ogromną odpowiedzialność za pracowników. To nie chodzi tylko o nich samych — chodzi o ludzi, którzy budowali firmę razem z nimi, o ich rodziny, o zobowiązania.
Jest nadzieja. Ta przeklęta nadzieja, że może jednak się uda. Że to tylko chwilowe. Że tuż za rogiem czeka ten jeden projekt, który zmieni wszystko.
A do tego dochodzi strach. Strach przed utratą reputacji, przed oceną innych, przed tym, co powie branża, znajomi, rodzina. Nagle nie walczymy już tylko o firmę — walczymy o własne imię.
Kiedy to odwaga?

Czasami wykorzystanie prywatnych środków na ratowanie firmy jest uzasadnione. Są sytuacje, w których taki krok jest rozsądny i konieczny. Gdy kryzys faktycznie jest przejściowy, gdy istnieje jasny, realny plan naprawczy, gdy problemy wynikają z okoliczności zewnętrznych, a nie z fundamentalnych wad modelu biznesowego.
Są momenty, kiedy zainwestowanie własnych pieniędzy pozwala przetrwać trudny okres i wrócić później na właściwe tory.
Ale prawdziwa odwaga w biznesie polega na podejmowaniu takich kroków w oparciu o fakty, a nie emocje. Na świadomości ryzyka i uważnym kontrolowaniu, ile można poświęcić, nie rujnując przy tym swojego prywatnego życia.
Problem zaczyna się wtedy, gdy tracimy kontrolę. Gdy prywatne pieniądze stają się ostatnią deską ratunku nie dlatego, że to mądre, ale dlatego, że nie umiemy odpuścić.
Gdy desperacja zastępuje odwagę.
Kiedy to błąd?
Tydzień temu opisałem historię mojej upadającej firmy. Dziś patrząc wstecz widzę wyraźnie, że to, co kiedyś wydawało się heroizmem, było po prostu błędem. Próbowałem utrzymać firmę przy życiu, mimo całkowitego braku realnych podstaw do poprawy.
Wystarczyło kilka miesięcy, by przejść od biznesu, który był mniej więcej zbilansowany, do firmy, która krwawiła finansowo w sposób niekontrolowany, aż w końcu doszło do całkowitego wyczerpania środków.
To było czyste szaleństwo. Amok. Wypuszczaliśmy jedną linię produktową za drugą.
Każda z osobna była ciekawa, ale ich liczba i różnorodność sprawiały, że nie dało się doprowadzić do końca ani jednej — nie mówiąc o tym, żeby stała się sukcesem.
Tylko spójrzcie na to…









Każdy produkt miał jakąś strategiczną podbudowę. Ale jeśli strategia nie działała w pierwszych tygodniach po premierze, natychmiast rzucaliśmy się na kolejny pomysł i kolejną wersję. I tak w kółko.
Każdy projekt, każda realizacja kosztowała pieniądze. Każdy miesiąc pogłębiał straty.
W rzeczywistości te produkty i strategie były jedynie listą życzeń, bez oparcia w twardych danych. Każda złotówka, którą inwestowałem, była jak plaster na otwartą ranę, która nie chciała się zagoić.
Jak podjąć właściwą decyzję?
Gdybym dziś mógł coś doradzić samemu sobie sprzed lat, powiedziałbym: zacznij od twardych danych.
Nie od nadziei, nie od emocji.
Od liczb.
Bezwzględna analiza finansowa, bez upiększania i bez okłamywania siebie.
Potem — zapytaj kogoś z zewnątrz. Kogoś, kto nie jest emocjonalnie związany z firmą. Doradcę, księgowego, mentora. Kogoś, kto spojrzy chłodnym okiem. Warto też spisać jasny plan: co się zmieni, jeśli dołożę te pieniądze?
Kiedy powinienem się wycofać?
Gdzie jest granica, której nie przekroczę?
I najważniejsze — trzeba być uczciwym wobec siebie. Czasem dalsza walka nie jest oznaką siły, ale brakiem umiejętności odpuszczenia.
Czasem najtrudniejszą, ale najbardziej dojrzałą decyzją jest zejść z pokładu.
Artykuł został oryginalnie opublikowany na The 3D Printing Journal: „Using own money to save a company — when is it still an investment and when is it just burning cash?„