Wg nowego raportu badawczego, druk 3D w warunkach domowych może powodować problemy zdrowotne

Chociaż technologia druku 3D jest obecna na świecie od ponad 30 lat, przez większość czasu była bardzo niszowa i była wykorzystywana przez bardzo wąskie grono osób. Wszystko zmieniło się po roku 2010, gdy niskobudżetowe drukarki 3D drukujące w technologii FDM zaczęły się cieszyć coraz większym zainteresowaniem zwykłych użytkowników i urządzenia tego typu zaczęły trafiać do domów. Temat jest wciąż bardzo niszowy (vide wczorajszy artykuł porównujący sprzedaż iPhone`ów i drukarek 3D), niemniej jednak rozwija się na tyle dynamicznie, że interesują się nim zarówno coraz większe rzesze osób, jak i… różnego rodzaju instytucje i ośrodki badawcze. Ostatnio druk 3D wzięły na celownik finlandzkie uczelnie – Uniwersytet Aalto i Uniwersytet Helsiński oraz Centrum Badawcze Nanobezpieczeństwa w Helsinkach (Nanosafety Research Center). Ich badania potwierdziły wcześniejsze raporty, publikowane jeszcze w 2013 roku – druk 3D w warunkach domowych może powodować problemy zdrowotne.

W głośnym raporcie opublikowanym w czasopiśmie Atmostpheric Environment w połowie lipca 2013 roku stwierdzono, że w trakcie pracy drukarek 3D drukujących w technologii FDM, emitowane są duże ilości ultradrobnych cząsteczek (UFP), które mogą mieć istotny wpływ na zdrowie człowieka. Cząsteczki UFP powstają w trakcie topienia się plastiku w procesie druku 3D. Badany poziom emisji był bardzo wysoki i wynosił ok. 20 miliardów cząsteczek na minutę dla drukarki 3D drukującej z PLA w niższej temperaturze i ponad 200 miliardów cząsteczek na minutę dla drukarki 3D drukującej z innych materiałów (ABS/nylon etc.) w wyższych temperaturach. Raport porównywał to do emisji cząsteczek generowanych przez dym papierosowy lub pracującą kuchenkę gazową w zamkniętym pomieszczeniu. Stałe wystawienie na emisję UFP może prowadzić do chorób układu oddechowego, zmian w funkcjonowaniu płuc, zapalenia dróg oddechowych, oraz zwiększyć prawdopodobieństwo wystąpienia alergii.

Badania fińskich naukowców potwierdzają powyższe wyniki. Zwracają oni uwagę na to, że długotrwałe drukowanie 3D w zamkniętych, niewentylowanych pomieszczeniach może spowodować istotne zagrożenia dla zdrowia użytkownika. Co więcej, zwrócono uwagę na dużą różnorodność filamentów oferowanych na rynku, które pochodzą z bardzo różnych, często nieznanych źródeł. Materiały te pochodzą zwykle spoza Unii Europejskiej i nie podlegają żadnym badaniom oraz normom. Ani dystrybutorzy / sprzedawcy tych filamentów, ani końcowi użytkownicy nie posiadają wiedzy na temat tego, z czego jest wytworzony dany materiał oraz jakie związki chemiczne uwalniają się podczas jego topienia w wysokich temperaturach. Mowa tu przede wszystkim o barwnikach, które mogą być oparte o wyjątkowo szkodliwe substancje, które przy dłuższym użytkowaniu może doprowadzić do istotnych komplikacji zdrowotnych. Raport przygotowany przez finów rekomendował zakup filamentów tylko od producentów działających na terenie UE, którzy podlegają pod unijne przepisy wytwarzania tego typu materiałów.

Rynek druku 3D jest w dalszym ciągu rynkiem dziewiczym, który w wielu przypadkach funkcjonuje niejako poza nawiasem obowiązujących norm prawnych (vide niedawny artykuł dot. drukowania 3D protez). Wynika to z dość prozaicznego faktu, że wieloma kwestiami po prostu nikt się do tej pory poważnie nie zainteresował i nie zajął. Niestety ta sytuacja prędzej czy później ulegnie zmianie i producenci oraz dystrybutorzy drukarek 3D i filamentów będą musieli zmierzyć się z wielką machiną biurokratyczną, która zażąda przedstawienia szeregu certyfikatów i badań. Choć wydaje się to w dzisiejszych czasach niebywałe, kilka bardzo znanych na rynku marek w dalszym ciągu nie posiada np. znaku CE, który jest podstawą do tego aby wprowadzać urządzenia elektroniczne do sprzedaży. Do tego dochodzi szereg innych aspektów związanych chociażby z bezpieczeństwem pracy, które sprawiają, że obecna pozycja danej firmy, może za jakiś czas zostać poważnie zachwiana z uwagi na niedopełnienie przez nią podstawowych obowiązków leżących na każdym producencie maszyn.

Należy również wziąć pod uwagę, że powyżej opisane badania dotyczą póki co tylko i wyłącznie technologii FDM. Tymczasem na amerykańskim rynku sporą popularnością cieszą się urządzenia drukujące z żywicy światłoutwardzalnej (The Form 1+, B9 Creator, Pegasus Touch etc.), czyli w procesie, który jest bez porównania bardziej niebezpieczny dla użytkownika, niż opary topionego PLA czy ABS. Praca z żywicami w ogóle powinna być zabroniona w warunkach domowych – dotyczy to zarówno kwestii zdrowia jak i utylizacji resztek niewykorzystanego materiału czy pustych opakowań. Zresztą temat używania różnych środków chemicznych przez amatorów druku 3D to temat rzeka… Najlepszy przykład to popularny „sok z ABS” (roztwór acetonu i kawałków ABS) wykorzystywany w smarowaniu stołów roboczych drukarek 3D typu FDM w celu zwiększania przyczepności wydruków. Zgodnie z przepisami zawartymi nawet na pojemniku z acetonem, tego typu materiały chemiczne nie mogą być utylizowane w zwykłej kanalizacji. Również pusty pojemnik / butelka po acetonie, powinna być zutylizowana w specjalnych punktach. Pytanie czy i kto się tym przejmuje…?

Koniec końców wszyscy jesteśmy królikami doświadczalnymi. To czy opary PLA / ABS miały wpływ na nasze zdrowie tak naprawdę okaże się za kilkanaście lat? Jeżeli powyższe raporty okażą się przesadzone, moje rozważania będą bezzasadne. Jeśli nie, to cóż… nasz niefart, że wzięliśmy się akurat za druk 3D…

Źródło: www.ksml.fi via www.inside3dp.com

Scroll to Top