Druk 3D to technologia wielce niszowa, mimo to od czasu do czasu wpada w obręb zainteresowania mediów głównego nurtu, które postanawiają popełnić na ten temat jakiś materiał. Choć tematy, które podejmują są zwykle dość trywialne i dotyczą praktycznie za każdym razem tego samego (druk 3D broni, jedzenia, protezy dla dziecka lub zwierzęcia etc.) to trzeba uczciwie przyznać, iż trzymają pewien poziom. W przypadku dziennika „Rzeczpospolita” było jednak inaczej. Piotr Kościelniak opublikował w minioną sobotę tekst o druku 3D. Dwie rzeczy na temat Pana Kościelniaka: 1 – nie lubi druku 3D, 2 – nie zna się na nim kompletnie…
Tekst nosi znamienny tytuł: „Piraci 3D: jak ukraść wszystko” dając już na wstępie czytelny sygnał, iż nie będzie to żadna laurka ani pean na cześć technologii druku 3D. Choć sam daleki jestem od hurraoptymizmu i znany jestem z trzeźwego spojrzenia na tą tematykę oraz tonowania nastrojów, to pisząc o druku 3D staram się mimo wszystko opierać na faktach. I choć zdarza mi się popełniać różne błędy merytoryczne (które są prawie natychmiast punktowane przez czujnych komentatorów), to wciąż daleko mi do nieścisłości jakie Pan Redaktor zamieścił w swoim tekście. Nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że tekst został opublikowany w jednym z pięciu najpoczytniejszych gazet codziennych w Polsce.
Cóż, po prostu czułem się w obowiązku zareagować!
Zacznijmy zatem od oczywistych głupstw, jakimi uraczył nas Pan Kościelniak…
Wizja drukowania części zamiennych do samochodów to jedna z obietnic jakie niesie ze sobą druk 3D w przyszłości. Oczywiście jest z tym pewien dość kluczowy problem – taka część powinna zostać wydrukowana z metalu w technologii DMLS (czyli spiekanie sproszkowanego metalu laserem). Abstrahując od problemów związanych z samą technologią (konieczność obróbki metalurgicznej wydrukowanych modeli, czy odcinania ich od stołu… wraz z fragmentem stołu etc.) to koszt tego typu maszyn to wydatek rzędu kilkuset tysięcy złotych (bliżej miliona niż 90k). Tak więc pisanie o drukowaniu części zamiennych do auta za pomocą „kilku kliknięć” jest dość dużym skrótem myślowym, żeby nie powiedzieć, że oczywistą nieprawdą. Na usprawiedliwienie Pana Redaktora być może przemawia fakt, iż najprawdopodobniej nie ma najmniejszego pojęcia czym jest DMLS, czy SLS.
Chyba, że chodziło o druk 3D z plastiku – ale w takim przypadku odradzałbym jazdę autem Pana Redaktora. No może w sytuacji, gdyby częścią zamienną, jaką sobie wydrukował za pomocą kilku kliknięć na drukarce 3D byłaby kierownica?
Jeśli chodzi o dalszą część cytatu – czyli projektach do druku 3D eleganckiej filiżanki w internecie, to z niecierpliwością czekam na linki…? Fajnie jakby Pan Redaktor podpowiedział też z czego chciałby wydrukować taką filiżankę? Bo jeśli z ceramiki, to wciąż taniej będzie kupić oryginał w sklepie, niż zlecić wydruk kopii w Shapeways.
Gdybyście nie wiedzieli do czego używają drukarek 3D naukowcy (hmm… tylko którzy?) to wiecie już, że do zaspokajania swojej ciekawości. Oprócz nich drukują w 3D jeszcze entuzjaści-hobbyści. Brakuje co prawda głównej grupy użytkowników drukarek 3D, czyli inżynierów, projektantów, designerów, architektów, artystów czy od niedawna również projektantów mody, ale kto by się tam bawił w takie drobiazgi? Z pewnością nie Pan Redaktor Kościelniak, dla którego rzeczywiści twórcy technologii druku 3D, czyli specjaliści od rapid prototyping nie zasłużyli na jakąkolwiek wzmiankę.
Kwestię drukowania filiżanek – czy opisywanego powyżej czajniczka, opisywałem powyżej. Jeżeli zlecimy wydruk z ceramiki przez serwis pokroju Shapeways, to zapłacimy za wydruk porównywalne pieniądze do oryginału. A nawet jeśli oryginał będzie wart dużo większe pieniądze z uwagi na unikatowość projektu czy jakość użytej ceramiki, to wciąż jest to proces wymagający sporego zachodu, a przede wszystkim 2-3 tygodniowego oczekiwania na gotowy wydruk, o czym w tekście nie ma ani słowa. Chyba, że ponownie Pan Redaktor ma na myśli szybki i tani FDM – ale w takim przypadku szkoda tych 20$ na projekt…
Zastanawia mnie za to ostatnie zdanie – „Ale plik dla drukarek 3D na wszelki wypadek udostępniany jest w kilku formatach – żeby poradzić sobie z tym mógł nawet kompletny amator.” W kilku, tzn. w ilu? I jaki to jest ten łatwiejszy format? JPG? Animowany GIF?
Chyba Piratów z Karaibów…?
Nie mogło zabraknąć oczywiście głównego lejtmotywu związanego z pisaniem o druku 3D przez mainstream, czyli druku 3D broni. Temat, który na łamach CD3D został już dokładnie obdarty z jakichkolwiek przejawów racjonalności powraca jak bumerang, będąc bezmyślnie powielanym przez kolejnych redaktorów rozpoczynających swoją przygodę publicystyczną z tą technologią. Jeśli chodzi o powszechną dostępność do plików z projektami elementów broni palnej, to nie jest to już tak proste jak było za czasów DEFCAD. Tzn. nadal można bez problemu ściągnąć same pliki STL, ale problem będzie z dokumentacją, której trzeba będzie już trochę poszukać. Oczywiście dla chcącego nic trudnego, niemniej jednak z kontekstu powyższego akapitu wynika, iż jest to tak proste jak zakup MP3 z iTunes`a, czy e-booka z Amazon.
Każdy dobry artykuł powinien mieć mocne, zapadające w pamięć zakończenie. Tak jest też w przypadku tekstu Pana Kościelniaka, który opisuje innowacyjny sposób robienia zdjęć komórką, które są następnie analizowane i z których tworzony jest „przepis” na udany wydruk 3D. Z kontekstu artykułu wynika, że to coś złego…? Wydruk 3D uda się stosunkowo niewielkiej liczbie osób, a jeśli nawet to wciąż nie potrafię zrozumieć co negatywnego ma z tego wynikać i czego tak naprawdę powinienem się obawiać? Nie wiem też co ma oznaczać końcowa groźba, że „zdjęcia smartfonem potrafi zrobić każdy„?
Jak sprawdziłem w serwisie Goldenline.pl, Pan Kościelniak jest redaktorem Rzeczpospolitej już od ponad 17 lat! To wynik godny szacunku, w szczególności gdy mówimy o gazecie, która przeżywała tak olbrzymie zawirowania personalne w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Tym bardziej szkoda, iż potraktował temat druku 3D po najmniejszej linii oporu, stawiając sobie najpierw jakąś tezę, do której dopasowywał później „dowody” mające niestety małe odwzorowanie w rzeczywistości. Tekst Pana Redaktora jest typowym dla osób, które stawiają pierwsze kroki w tej technologii i branży. Podstawowa cecha takich tekstów to przeświadczenie, że wszystko jest takie proste… Wystarczy jeden klik (no, może kilka…) i obiekt materializuje się na naszych oczach. Chcemy wydrukować filiżankę? – w ustawieniach klikamy ceramikę, potrzebna część do auta? – klikamy w nierdzewną stal etc…
Odwiedziłem firmowego bloga Pana Redaktora i tytuły jego postów są generalnie utrzymane w większości w tym samym tonie: „Rewolucja internautów„, „Śmierć ze strachu przed kryzysem„, „Zabić może nawet jedna tabletka„, „Nowe komórki nie są bezpieczne„, „Fabryka samobójców„. Śmierć, terror i przerażenie aż kipią z tych tytułów. Może zatem taki jest po prostu styl Pana Redaktora, że bez względu na to za co by się nie zabrał, zawsze zostanie przedstawione to w negatywnym świetle?
Jedno trzeba mu przyznać, choć tezy stawia kontrowersyjne, nie zawsze są one trafne. Tak jak tytuł jego pierwszego wpisu na blogu: „Dlaczego system Google przegra z Windows„
Link do artykułu na Rzeczpospolitej via FB Materialination.
Grafika: [1] [2]