Dziś rano Łukasz Długosz opublikował artykuł poświęcony terrorystom z ISIS wykorzystujących niskobudżetowe drukarki 3D typu FDM do produkcji dronów, za pomocą których zrzucane są ręcznie wykonywane bomby i miny pułapki. Wywołało to krótką dyskusję wśród czytelników portalu na temat sensowności wykorzystywania technologii przyrostowych do tego typu projektów. Większość komentujących (słusznie) uznała, że tego typu urządzenia – a nawet same bomby czy miny, można z powodzeniem wyprodukować przy użyciu innych narzędzi, które na dodatek sprawdzą się w tym dużo lepiej.
Tymczasem niezależnie od naszych rozważań i dyskusji, w mediach branżowych pojawił się dziś kolejny news poświęcony kwestii druku 3D broni. W Melbourne, w Australii odkryto kolejny warsztat zorganizowanej grupy przestępczej, w którym produkowano broń automatyczną – w tym kopię legendarnego pistoletu maszynowego UZI. Wśród narzędzi wykorzystywanych w produkcji znaleziono drukarki 3D.
Temat prób stworzenia broni palnej przy użyciu drukarek 3D nie jest niczym nowym w Australii. W zeszłym roku tamtejsza policja dwukrotnie rozbiła gangi zajmujące się produkcją metaamfetaminy, znajdując w ich posiadaniu produkowane przez nich pistolety. W każdym z przypadków na miejscu znajdowano drukarki 3D typu FDM. Chociaż do tej pory nie stwierdzono ani razu, aby jakakolwiek część w znalezionych pistoletach i karabinach była wydrukowana z termoplastu, rząd Australii ustanowił prawo zabraniające nie tylko drukowania broni, bądź jej elementów, lecz nawet posiadania schematów (projektów) do jej produkcji.
Podczas ostatniego nalotu, policja zabezpieczyła 14 sztuk broni. Thomas Birtchnell – wykładowca Uniwersytetu Wollongong’s specjalizujący się w druku 3D i przemysłowych technologiach wytwórczych stwierdził, że zostały one wykonane w bardzo słabej jakości – i jak to wielokrotnie opisywaliśmy, stanowią większe zagrożenie dla strzelca, niż potencjalnej ofiary. Jeśli chodzi o kwestię stworzenia broni wyłącznie z części wydrukowanych z termoplastów na drukarkach 3D, Birtchnell nie widzi w tym na chwilę obecną większego zagrożenia, z uwagi na jej wyjątkowo niską skuteczność.
Po co więc drukarka 3D domorosłym rusznikarzom? Cóż, może wcale nie do produkcji finalnych wersji pistoletów? Może do dokładnie tego samego, do czego używa się drukarek 3D w innych dziedzinach produkcyjnych – do szybkiego prototypowania? Może policja nie znalazła żadnych drukowanych elementów broni, ponieważ najzwyczajniej w świecie zostały one wyrzucone po sprawdzeniu i/lub wykorzystaniu?
Oczywiście niezrozumiałe dla większości osób na świecie „szybkie prototypowanie” nie jest tak medialne, jak temat UZI wydrukowanego w całości. Dlatego w australijskich mediach głównego nurtu pokroju ABC czy NEWS.com.au, tematem przewodnim jest mimo wszystko drukarka 3D, nawet jeśli policja nie znalazła śladów jej bezpośredniego użycia.
Co do rządu Australii, który zakazuje użytkowania drukarek 3D w kontekście produkcji elementów broni palnej, to tak bardzo jak popieram to prawo, tak niezmiennie oczekuję, że pójdzie o krok dalej i zakaże używania broni w ogóle. Ponieważ koniec końców – czy to w Australii, czy w innych częściach świata, w dalszym ciągu łatwiej jest kupić zwykłą broń i zabić z niej drugiego człowieka, niż zrobić to przy użyciu broni wydrukowanej na drukarce 3D…
Źródło: www.news.com.au /