Amerykańska organizacja dąży do legalizacji hackowania profesjonalnych drukarek 3D. Stratasys zdecydowanie przed tym protestuje!

Profesjonalne drukarki 3D drukujące w technologii FDM oraz ich niskobudżetowe odpowiedniki to w gruncie rzeczy dwa różne światy. Począwszy od ceny, poprzez szereg niedostępnych dla tańszych urządzeń funkcjonalności (jak chociażby podgrzewana komora robocza), a skończywszy na oprogramowaniu sterującym, które jest rozwijane jeszcze od lat 90-tych. Jednakże to co jest najważniejsze z punktu widzenia użytkownika, to kwestia doboru materiałów do druku 3D oraz serwis i naprawa tych maszyn. W przypadku profesjonalnych maszyn, jedynymi filamentami jakie można stosować są oryginalne filamenty w kartridżach, a wszystkie usterki muszą być usuwane przez autoryzowanych serwisantów. I nie wynika to bynajmniej tylko i wyłącznie z takiej a nie innej polityki handlowej danej firmy – gwarantują to przepisy Amerykańskiego Biura ds. Praw Autorskich (US Copyright Office), które zabraniają hackowania określonych urządzeń i maszyn – w tym drukarek 3D, traktując to jako wykroczenie. Jednakże raz na trzy lata, Biuro rozpatruje wnioski nadsyłane od różnych organizacji społecznych pod kątem ustanowienia wyjątków od tej reguły. W tym roku zajęło się właśnie profesjonalnymi drukarkami 3D. Zgadnijcie jaka amerykańska firma zgłosiła protest w tej sprawie…?

Kwestia ograniczonego doboru materiałów do druku 3D w profesjonalnych maszynach nie jest tak jednoznaczna jak mogłoby się wydawać. Kluczową zaletę tego rozwiązania jest to, że jakość osiąganych wydruków będzie każdorazowo taka sama, ponieważ parametry techniczne drukarki 3D, oprogramowanie sterujące i skład chemiczny filamentu zostały dobrane w najbardziej optymalny sposób, niwelując lub minimalizując konieczność manualnego ustawiania jakichkolwiek zmiennych. Jako że filamenty są w kartridżach, są one chipowane, dzięki czemu drukarka 3D automatycznie rozpoznaje jego rodzaj, wybiera w oprogramowaniu odpowiednie profile oraz zwraca dokładną informację ile filamentu jeszcze pozostało w kartridżu i czy wystarczy go na drukowany model? Wad jest niestety nieco więcej…

Po pierwsze cena kartridża z filamentem znacząco przewyższa ceny filamentów stosowanych w niskobudżetowych drukarkach 3D. Po drugie, wybór filamentów ogranicza się wyłącznie do tego co ma do zaoferowania producent drukarki 3D. Po trzecie, konstrukcja drukarki 3D wymusza „wciągnięcie” do niej dobrych kilku metrów filamentu, zanim trafi on do głowicy drukującej co wiąże się z niewielką, ale w pewnych sytuacjach istotną stratą. W końcu po czwarte – jeżeli w kartridżu pozostało 100 gr filamentu, a na nowy wydruk jest potrzebne np. 125 gr, musimy założyć nowy kartridż, gdyż nie ma możliwości wymiany go w trakcie procesu druku 3D. Gdy w przyszłości na powrót założymy kartridż z końcówką 100 gr, część filamentu znowu odpadnie nam na przeprowadzenie go do głowicy. Koniec końców, użytkownicy kończą ze zwałami kartridżów z końcówkami niewykorzystanego materiału. No ale oto chyba w tym wszystkim chodziło, prawda…?

Tego typu działania nie są niczym nowym w świecie nowych technologii. Najznamienitszym przykładem może tu być Apple i jego polityka względem iPhone`ów. Jedyny sposób komunikacji z iPhonem odbywa się za pomocą iTunes`a, a i tam nie mamy wglądu np. w dysk twardy urządzenia. Po prostu ŚP Steve Jobs uznał, że jego klienci tego nie potrzebują, dlatego im to uniemożliwił. Dlatego chcąc ściągnąć jakąkolwiek aplikację na iPhone`a musimy robić to przez AppStore – jeżeli danej aplikacji tam nie ma (bo jej twórca jej tam nie umieścił lub nie przeszła weryfikacji pracowników Apple), nie trafi ona na nasz smartfon. Wyjściem z sytuacji jest instalacja tzw. jailbreak`a, czyli zhackowanie iPhone`a. Pomijając kwestię tego, iż łamiemy w ten sposób warunki gwarancji, to każdy kto miał okazję skorzystać z tego rozwiązania wie, że dalekie jest ono od doskonałości.

Dlatego w 2013 roku zawiązała się grupa o nazwie Digital Right to Repair Coalition, której celem jest wywalczenie prawa do dowolnego modyfikowania zakupionego sprzętu elektronicznego, jak również stosowania dowolnych materiałów eksploatacyjnych, bez konieczności hackowania urządzenia.

Wolny, niezależny rynek napraw i ponownego wykorzystywania sprzętu jest bardziej wydajny, konkurencyjny i lepszy dla konsumentów. Wolność do naprawy sprzętu przez inne, niezależne podmioty umożliwia tworzenie nowych miejsc pracy na lokalnych rynkach, jak również powoduje korzyści związane z ograniczeniem odpadów (do napraw można by używać komponentów z innych urządzeń – przyp. red.). Wolność do rozwijania, i ulepszania zakupionych przez nas produktów jest imperatywna. Ta podstawowa wolność jest istotą amerykańskiego wzrostu gospodarczego i kreatywności, i musi być zapewniona w XXI wieku.

Manifest Digital Right to Repair Coalition

W tym roku Digital Right to Repair Coalition wzięło sobie za cel m.in. profesjonalne drukarki 3D. Organizacja wystosowała do Amerykańskiego Biura ds. Praw Autorskich petycję, aby zwolniła te urządzenia z konieczności stosowania wyłącznie materiałów dostarczanych przez producenta, jak również umożliwiła ich legalne modyfikowanie (ulepszanie) i odsprzedawanie. Innymi słowy, dąży do swoistej legalizacji hackowania drukarek 3D, co pozwoliłoby w końcowym rozrachunku drukować na maszynach Stratasysa np. z PLA.

Oczywiście spotkało się to ze zdecydowaną reakcją samego Stratasysa. Firma wystosowała do Biura długi, 47-stronicowy dokument, w którym udowadnia, iż tego typu zgoda jest nie tylko bezzasadna, lecz uderza wręcz w samych użytkowników ich maszyn, ponieważ wystawia ich na niebezpieczeństwo popsucia urządzeń poprzez stosowanie materiałów nieprzystosowanych do ich specyfiki. Trywializuje również sam problem, wskazując, iż jego źródłem jest grupka osób, która stanowi znakomitą mniejszość użytkowników jego maszyn. Całość opracowania można przeczytać pod tym adresem.

Chociaż argumenty przedstawione przez Stratasysa są dość przekonujące (odnoszą się nie tylko do technologii FDM lecz również PolyJet oraz pozostałych technologii przyrostowych będących w ofercie m.in. 3D Systems), nie sposób nie odnieść wrażenia, że to na czym firmie zależy najbardziej, to zachowanie obecnego status quo. Zgoda na „otwarcie” maszyn na korzystanie z innych filamentów, czy umożliwienie ich naprawy przez niezależne punkty serwisowe, wiązałoby się z istotnymi stratami finansowymi, jak również bezpośrednio uderzałoby w aktualną politykę handlową firmy. Pamiętajmy bowiem, iż w całej sprawie nie chodzi wyłącznie o to, że hackując maszynę traci się prawo do obsługi gwarancyjnej – w myśl amerykańskich przepisów łamie się tym prawo!

Dla zwykłych użytkowników sprawa ta ma równie kolosalne znaczenie. Pamiętajmy bowiem, że do 2007 roku – a więc do momentu gdy wciąż obowiązywały patenty na technologię FDM, drukarki 3D były ekstremalnie niszowym tematem, dostępnym wyłącznie dla garstki specjalistów. Projekt RepRap Adriana Bowyera zapoczątkował prawdziwą rewolucję, czego konsekwencją jest rosnąca z miesiąca na miesiąc popularność technologii druku 3D na świecie. Ten pozornie mało istotny niuans – możliwość legalnego hackowania drukarek 3D, w przypadku powodzenia będzie kolejnym etapem w rozwoju całej branży i w dłuższym okresie czasu przyniesie szereg korzyści znacznej grupie użytkowników.

Wyobraźmy sobie świat, gdy samochody możemy naprawiać tylko i wyłącznie w autoryzowanych serwisach, a jakikolwiek tuning jest prawnie zakazany. Wyobraźmy sobie, że w serwisach musielibyśmy wymieniać nawet opony! Kogo byłoby wtedy stać na auto i ile tych aut jeździłoby po świecie…?

Źródło: www.3dprint.com

Scroll to Top