Dlaczego idea domowych drukarek 3D nie wypali?

Tytuł jest może nieco przewrotny, może kłóci się z większością przepowiedni Poważnych Ekspertów, może za kilka lat okaże się równie trafny jak sławne 640kB pamięci w komputerach. Jednak śledząc temat od środka z czasem coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że domowe drukarki 3D to mit. Chybiona idea. Ślepa uliczka. Analogia do pierwszych domowych komputerów z lat 80`tych jest błędna – znacznie bliżej im do latających samochodów z lat 60`tych…

Zacznę może od samej nazwy. „Drukarka” – czyli przedmiot, który szary Kowalski zna i zwykle ma na swoim biurku, przedmiot który znacząco ułatwia mu życie – do tego jest tani, dokładny i szybki. „Drukarka 3D” – pierwsze skojarzenie naszego Kowalskiego to podobne urządzenie, które w taki sam sposób wydrukuje mu np. kubek. Naturalna ewolucja zwykłej drukarki – w jego oczach tak jak wcześniej pojawił się kolor tak teraz wchodzi trzeci wymiar. Wizje snute przez popuszczających wodzy fantazji redaktorów gwarantują temu wynalazkami świetlaną przyszłość. Marketingowo to świetna nazwa, naturalnie przykuwająca uwagę.

Ile to ma obecnie wspólnego z rzeczywistością? Cóż, póki co niewiele – i co gorsza nie zanosi się na zmiany. Póki co trwa jeszcze hype na tą technologię w mediach, jednak już teraz wyraźnie stracił on impet. Nie ma się temu co dziwić. Urządzenia tworzące jedno – dwukolorowe bryły z tandetnego plastiku, mające poważne problemy z tak podstawowymi kształtami jak kula to nie jest to, na co Kowalski czekał. I w tej postaci nigdy nie będzie.

Wyobrażacie sobie, jak wyglądałby świat, gdybyśmy zamiast terminu „drukarka” używali takich słów jak „fabrykator” czy „modelarka„? Podobnie jak było to w przypadku frezarek CNC zamiast portali technologicznych i telewizji śniadaniowych tematem zainteresowałyby się te osoby, które od początku powinny – czyli przedstawiciele firm, dla których kupno sprzętu to inwestycja. Drukarka 3D w oczach biznesmena jest wyspecjalizowanym narzędziem, które od początku do końca ma służyć generowaniu wartości dodanej – bez żadnej magii czy przesadnej adoracji, ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami. Narzędziem, podobnym do młotka czy wierki – tylko nieco droższym i bardziej skomplikowanym.

Narzędziem – a nie genialnym, objawionym nam przez Kosmiczne Jaszczury cudem, który zmieni cały świat rozpoczynając nową rewolucję przemysłową uniezależniająca nas od Wielkich Korporacji. Jasne jest, że pewne branże już nigdy nie będą takie jak wcześniej, podobnie jak na przykład oświetlenie LED zrewolucjonizowało sposób budowy latarek. Jednak wiara w to, że za kilka lat w kuchniach obok mikrofalówek pojawią się drukarki jest bardzo, ale to bardzo naiwna. Popularyzacja „nowych” (bo tak naprawdę znanych przecież od dziesięcioleci) technologii fotopolimerowych czy proszkowych niewiele tutaj zmieni.

Zastanawialiście się, dlaczego pomimo atakujących nas ze wszystkich stron hurraoptymistych danych o spektakularnych wzrostach sprzedaży i sukcesach Kickstarterowych jak na razie żadna większa firma spoza branży nie zainteresowała się tak zwanym „domowym drukiem 3D„? Czy znacie jakąkolwiek polską firmę, która zaczynając od idei tworzenia „drukarki dla hobbystów” nie skończyłaby na „drukarkach dla firm„? Czy ktoś w ogóle robił zastanawiał się jak długo będzie jeszcze trwał mit o uniwersalności najpopularniejszej obecnie technologii FDM/FFF?

I na koniec – jak długo jeszcze będziemy się oszukiwać, że te cholerne prążki na ściankach nikomu nie przeszkadzają…?

Scroll to Top