Druk 3D a modelarstwo figurowe

Gdy pierwszy raz usłyszałem o domowych drukarkach 3D od razu zaświeciły mi się oczy. Koniec z kupowaniem identycznych wytłoczek! Koniec z użeraniem się z nie do końca pasującymi do tułowia postaci rękami czy skrzydłami! Koniec z ręczną personalizacją dziesiątek figurek – teraz modele będą mogły mieć nawet moją twarz! Wystarczy tylko kliknąć „print” i poczekać… Nie ukrywam, że z budową pierwszego RepRapa wiązałem spore nadzieje w tym kierunku. Przecież pojawiający się tu i ówdzie pokazowy wydruk popiersia mistrza Yody spoglądał na mnie bardzo zachęcająco. Cóż, jak to już bywa, rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te plany…

Na wstępie przyznam się, że moim hobby (poza oczywiście drukarkami przestrzennymi) od kilku dobrych lat jest modelarstwo. Dokładniej – składanie i malowanie „żołnierzyków” w skali 28 mm do gry bitewnej Warhammer 40.000. Mój warsztat jest raczej mizerny, nadrabiam cierpliwością – mimo to efekty nie są specjalnie powalające… Ale hej, robię to w końcu hobbystycznie – grunt, że sprawia mi to frajdę, nie?

Jeżeli ktoś interesował się tematem wie, z jak potężną ilością poświęconego czasu wiąże się takie hobby. Figurki którymi później gra się jak pionkami kupuje się w formie takiej, jak samoloty do sklejania – plastikowa wytłoczka z częściami, które samemu trzeba powycinać, skleić, pomalować i dopieścić. Zajmuje to od kilku do kilkudziesięciu godzin na model. Problem w tym, że nie są to pojedyncze sztuki – armie do Warhammera składają się z kilkudziesięciu, a nierzadko nawet kilkuset figurek… Figurek, które oczywiście kosztują. I to sporo. Ceny dochodzące do kilkuset polskich złotych za co większe potwory czy czołgi nikogo tu nie zaskakują. Nic dziwnego, że pomimo powszechności gier komputerowych – i wydawało by się niszowości, wydawca tej gry notuje rok do roku coraz większe zyski…

Jak drukarka FDM/FFF za kilka tysięcy złotych ma się do tworzenia figurek na dzień dzisiejszy? Krótko mówiąc – marnie.

To co widzicie powyżej to wydrukowany model smoka (autorstwa użytkownika Kolo33 z jednego z polskich for drukarkowych). Czas wydruku – około 18 godzin. Pomalowany jest całkiem fajnie, na drukarzach całokształt może zrobił spore wrażenie – nie ukrywam, że sam chciałbym tak drukować. Jak jednak spojrzy na to oko modelarza? Cóż – brutalnie. Mniejszych detali praktycznie brak, ślady nitek z plastiku, skrzydełka są poszarpane, faktura powierzchni nie przypomina łusek, duże fale podkreślone przez malowanie, wyraźnie widać gdzie jak pracowała głowica. Taki model prawdopodobnie zostałby dopuszczony do turnieju (o ile nie narusza praw autorskich…), ale znam graczy, którzy nie chcieli by przeciw takim figurkom w ogóle grać. Czemu? Bo ich smoki wyglądają zwykle mniej więcej tak:

OK, zaraz ktoś zapyta czy nie można wydrukować tego ładniej, na mniejszej warstwie, lepiej wykalibrowaną drukarką a potem dodatkowo wygładzić w acetonie? Można. Tylko to nic nie da. Dlaczego?

  • Dokładność drukarek FDM jest po prostu zbyt niska. Smok z przykładu powyżej jest jak na warunki modelarstwa figurowego bardzo duży – większość figurek w skali 28 mm jest od niego kilkanaście(!) razy mniejsza. Głowa zwykłego wojownika ma około 5 mm – a przecież muszą jeszcze na niej być widoczne usta, oczy, nos, włosy…
  • Warstwy. A raczej prążki które zostawia głowica kiedy je nakłada. Owszem, na dobrze wykalibrowanych maszynach przy wysokości mniejszej niż 0,1 mm będą prawie niewidoczne… Właśnie, prawie. Zwykle do czasu, aż nie zacznie się takiego modelu malować. Techniki modelarskie których używa się aby podkreślić detale czy stworzyć wrażenie naturalnie wyglądających cieni pięknie uwypuklają wszelkie nierówności. Już na pierwszy rzut oka drukowana figurka zdradza swoje pochodzenie.
  • Wygładzanie chemiczne odpada. W prawdzie sprawia ono, że modele mają gładką powierzchnie, ale kosztem zlania się resztek detali. Jeżeli nawet jakimś cudem uda się wydrukować coś przypominającego chlebak przytroczony do pasa naszego żołnierza, po takiej obróbce zostanie z niego jedna wielka kropla plastiku. A i sam pas tajemniczo zniknie.
  • I przede wszystkim – nie wszystko da się wydrukować. Ograniczenia kształtu drukowanych modeli uniemożliwiają wydruk zdecydowanej większości figurek które nie zostały specjalnie projektowane pod wydruk. Drukarze korzystający z gotowych wzorów z portali dla nich przeznaczonych czy obeznani z technikami modelowania pod wydruk często nie zdają sobie nawet sprawy jak te ograniczenia wiążą ręce artystom.

Oczywiście są ludzie którzy starają się udowodnić, że niemożliwe jest możliwe. Porównałbym ich do śmiałków, którzy potrafią pojechać do Indii Maluchem, aby udowodnić „że się da”. Dzielą modele na części, ręcznie projektują podpory, orientują każdą część w optymalny sposób – i w końcu po wielu nierównych bojach udaje im się „coś” stworzyć. Jednak ilość pracy, czasu i nerwów której wymaga takie drukowanie sprawia, że sens tej zabawy stoi pod wielkim znakiem zapytania. Bo końcowy efekt i tak będzie co najwyżej zbliżony do zwykłej plastikowej wytłoczki

Jeżeli jakiś sprzedawca drukarek FDM chwali się, że jego maszyna doskonale radzi sobie z modelami nie słuchajcie go, bo po prostu chce was naciągnąć – relatywnie prosty w wydruku łeb Yody nijak ma się do modeli z prawdziwego zdarzenia. A przekonanie się o tym na własnej skórze może być bolesne.

Zostawmy jednak technologię FDM – w końcu na tym druk 3D się nie kończy. Istnieją przecież jeszcze inne technologie – choć póki co raczej niedostępne dla przeciętnego Kowalskiego. Maszynami które bez problemu radzą sobie z figurkami do gier bitewnych (o ile nie są one zbyt duże) są produkty przeznaczone na rynek jubilerski, jak na przykład woskowe drukarki Solidscape. Istnieją nawet firmy, które tworzą figurki (oraz ich odlewy) na zamówienie. Niestety, ceny drukarek – a co za tym idzie wyrobów na nich tworzonych – sprawiają, że na takie modele stać tylko ludzi z dosyć grubym portfelem…

Kolejną wartą uwagi technologią, która niemrawo zagląda do segmentu prosumenckiego jest stereolitografia, oraz jej kuzynka wykorzystująca zamiast lasera światło lampy projektora – DLP. Obydwie wykorzystują jako materiał żywice światło utwardzalną. Tutaj można już trochę poszaleć – dokładność takich drukarek jest zwykle dużo wyższa od FDM (choć sporo zależy od konstrukcji i zastosowanej żywicy) a ograniczenia kształtu są znacznie mniejsze – możliwe jest drukowanie nawet skomplikowanych modeli w całości. Poziom detali jest porównywalny do produktów z wtryskarek, a przy lepszym sprzęcie zbliża się do dokładniejszych odlewów metalowych lub żywicznych. Nie jest to więc najwyższa klasa, ale wydruki nawet z relatywnie taniego i niezbyt dokładnego (jak na stereolitografię) The Form1 powinny usatysfakcjonować większość modelarzy.

Nie jest to jednak technologia bez wad. Największa z nich to oczywiście koszt maszyn i materiałów eksploatacyjnych – tu po prostu trzeba czekać co przyniesie przyszłość. Nie każdy wydruk na maszynach fotopolimerowych się udaje, a i sama drukarka nie jest taka prosta w obsłudze jak to może się na początku wydawać. Mimo wszystko to właśnie w nich doszukiwałbym się przyszłości hobbystycznego modelarstwa.

Nie możemy także zapominać o drukarkach proszkowych, które potrafią wydrukować dowolny przedmiot w kolorze. Abstrahując od sensu takich produktów w kontekście modelarskim (dostajemy z miejsca praktycznie gotowy model, gdzie tu zabawa?) proszek ma jednak swoje wady. Dużym problemem jest wygląd powierzchni i wyblakłe kolory. Wydruki nadają się do postawienia na półkę, ale granie nimi jest ryzykowne – zwykle tworzone są z odmian gipsu, który raczej nie wytrzyma nieplanowanego kontaktu z podłogą. Istnieje także problem z uzyskaniem małych detali. Dla modelarzy nie jest to najlepszy wybór, ale wydruki tego typu znajdują oczywiście swoich amatorów – przykładem może być chociażby zestaw wydrukowanych figurek z gry Zelda, który niedawno (z powodu praw autorskich) zniknął z oferty Shapeways.

Istnieją także inne technologie, ale póki co nie spotkałem się z ich wykorzystaniem w świecie figurek 28 mm, no może poza sporadycznymi przypadkami, gdy kto mający dostęp do takiej maszyny po godzinach wydrukował sobie jakiegoś pojedynczego krasnala. Hobbystyczne modele wymagają precyzyjnych maszyn przy zachowaniu rozsądnych kosztów wydruku – póki co mało która z technologii może coś takiego zaoferować.

Podsumowując, czy drukarki 3D zagrożą potęgom wydawniczym takim jak Games Workshop, a na stołach do gier będziemy masowo widywać drukowane figurki? Cóż, w najbliższych latach jest to mało prawdopodobne. Póki co drukowanie przestrzenne jest jeszcze mało dostępne dla przeciętnych hobbystów, zarówno jeżeli chodzi o sprzęt jak i bazę modeli. Produkcja masowa zawsze pozostanie tańsza, a prawa autorskie stoją po stronie wydawców, którzy potrafią blokować projekty „w klimacie” ich wyrobów, nie będące nawet bezpośrednimi kopiami.

Nie ma jednak wątpliwości, że technologie druku przestrzennego odcisną piętno na tym wymagającym anielskiej cierpliwości hobby. Kiedy? W jaki sposób? W jakim stopniu? Na te pytania dzisiaj nie podejmuję się odpowiadać.

Scroll to Top