Zakup filamentu do drukarki 3D drukującej w technologii FFF, może stanowić czasem nie lada problem. W Polsce produkcją filamentu zajmują się w gruncie rzeczy trzy firmy, jednakże praktyczniej do każdej z nich można mieć pewne zastrzeżenia jakościowe. Alternatywą jest zakup materiału z zagranicy – niestety ten jest albo bardzo drogi, albo jego pochodzenie lub użyte komponenty są wątpliwe. To co jest najgorsze w tanich filamentach to brak ściśle określonego standardu – pojawiają się nie tylko różnice w kolorach, ale co gorsza w grubościach drutu. Może nadszedł już czas aby to ujednolicić?
Jaki jest największy koszmar dotyczący druku 3D? Gdy w piątej godzinie sześciogodzinnego druku zapycha się głowica drukarki z powodu nieoczekiwanego skoku średnicy filamentu z nominalnych 1,75 na 3 mm. Jeżeli mamy szczęście, wydruk można po prostu kontynuować. Jeśli nie – zaczynamy wszystko od nowa. Podobnie ma się sytuacja z kolorem. Jeżeli drukujemy duży jednokolorowy model składający się wielu części (dajmy na to zielony) i dochodzi do zmiany rolki filamentu, bywa że nowy zielony jest „nieco” inny od poprzedniego. Przy wyborze innego producenta, kolor z pewnością będzie „nieco” inny…
Z tego też powodu blog Fabbaloo zaproponował wprowadzenie certyfikatu określającego parametry danego rodzaju filamentu. Certyfikat określałby tolerancję dla średnicy drutu na poziomie np. 0,02 mm wymuszałby również stosowanie się do ujednoliconej kolorystyki (np. RAL lub innej oficjalnej palety kolorów). Regulowałby również dość istotną kwestię jak rodzaj i jakość komponentów użytych do jego produkcji. Generalnie, aby uzyskać określony kolor plastiku, dodaje się do niego różne dodatki. Na chwilę obecną jest tu pełna swoboda i brak sprecyzowanych warunków – każdy producent stosuje takie materiały, jakie uważa za stosowne. Niestety może zdarzyć się, że wykorzysta środki niekoniecznie korzystne dla zdrowia – co może mieć konsekwencje przy produkcji obiektów. Certyfikat rozwiązywałby również i tą kwestię.
Pomysł jakkolwiek szczytny ma niestety wiele słabych punktów:
- Kto nadawałby taki certyfikat i jakby weryfikował przestrzeganie zawartych w nim wytycznych? Druk 3D na dzień dzisiejszy jest w tak wczesnej fazie rozwoju, że nie ma żadnej instytucji regulującej cokolwiek byłoby związane z tą technologią, o materiałach do druku 3D nie wspominając. Gdzie mieściłaby się siedziba takiej instytucji lub organizacji?
- Co działoby się gdyby odkryto, że certyfikowany producent jednak nie stosuje się do zawartych w certyfikacie warunków? Jak wyglądałaby procedura odebrania praw do certyfikatu i kto by to weryfikował? Jak wyglądałaby procedura odwoławcza?
- Co w sytuacji, gdyby ktoś posługiwał się fałszywym certyfikatem? Jak i gdzie to dowieść oraz co z tą wiedzą począć? Jak nie dopuścić do tego, żeby certyfikowanie się na własną rękę nie stało się plagą, a sam certyfikat nic nie znaczącym dokumentem?
- Ile kosztowałby taki certyfikat? Jak długo trwałby proces oczekiwania na jego przyznanie?
Jak widać pytań jest sporo i raczej nie prędko znajdziemy na nie odpowiedzi. Mimo to jestem przekonany, że tego typu idea jest jak najbardziej słuszna a wprowadzenie tego typu certyfikacji – pod warunkiem, że proces jej przyznania przebiegałby prawidłowo, rozwiązałoby wiele codziennych problemów. Ponieważ jedyną alternatywą jest tylko sprzedaż filamentu w kartridżach… A to nie jest już tak korzystne dla konsumentów, o czym pisaliśmy jakiś czas temu w oddzielnym artykule.