6 września 2013 roku MakerBot złożył wniosek patentowy o ordynarnym tytule „3D printing of large objects” (Drukowanie 3D dużych przedmiotów). Choć patent nie został jeszcze zaaprobowany sam pomysł ma potencjał stać się przełomowy dla branży. Rekin patentów z Nowego Jorku wydaje się przymierzać do opracowania kompleksowego systemu zarządzania drukiem 3D. Celem wyjściowym jest tytułowy wydruk obiektów o rozmiarach znacznie przekraczających pole robocze naszej drukarki. Zamiast dążyć uparcie do tworzenia olbrzymich urządzeń, które radziły by sobie z tym zadaniem, MakerBot proponuje spojrzeć na cały proces druku 3D z innej perspektywy.
Próba zwiększania rozmiarów urządzeń drukujących, niesie za sobą szereg problemów. Po pierwsze nieprzewidywalność i awaryjność. Technologia FDM potrafi niemiło zaskoczyć użytkownika, losowo pomiędzy 1 a 100% procesu drukowania. Oznacza to, że im dłuższy czas wydruku, tym większe koszty ewentualnego błędu, którego ryzyko wystąpienia, jest tyle nieprzewidywalne co wpisane w naturę tej technologii. Po drugie, im bardziej zwiększamy rozmiar maszyny tym większe problemy konstrukcyjne, trudniej utrzymać odpowiednią efektywność urządzenia, zajmuje ono więcej miejsca, jest masywniejsze, itd. Większe nie znaczy w tym wypadku lepsze.
Wyobraźmy sobie jednak inny scenariusz drukowania dużych obiektów. Posiadamy jedną lub kilka drukarek 3D oraz system zarządzający całym procesem wydruku – podobny do obecnie stosowanych (MakerWare, Slic3r, itp.), jednak bogatszy w nową technologię MakerBota. Pożądany obiekt możemy podzielić na mniejsze, pasujące do siebie fragmenty. Następnie wybieramy rodzaj wtyków, za pomocą których będziemy łączyć ze sobą wydrukowane elementy. Przyjmijmy, że nasz pożądany przedmiot składa się z różnych elementów, przy czym zależy nam, aby dwa z nich zostały wydrukowane maksymalnie dokładnie, inne trzy szybciej, a jeszcze kolejne wytrzymalsze. Tak predefiniowany projekt startuje na kilku drukarkach (różnych od siebie, specjalizujących się w konkretnych zadaniach?), które za pomocą kamer, czujników i procesorów obliczeniowych komunikują się ze sobą, wymieniając się danymi odnośnie temperatur platform/wydruków/dysz, używanych materiałów, prędkości, wysokości warstwy, itd. Wszystko to analizowane na bieżąco przez dynamiczny system zarządzania, który na podstawie odczytów symultanicznie dostosowuje parametry na każdym urządzeniu, które bierze udział w tej konkretnej sesji. Wszystko to, aby każda z części doskonale pasowała do całej reszty, tworząc ostatecznie nasz upragniony, idealny przedmiot.
Wizja ta zmusza co najmniej do sceptycznej oceny tego pomysłu, szczególnie kwestii auto-dostosowywania się wydruków w trakcie ich trwania na kilku urządzeniach naraz. Jednak kiedy się nad tym zastanowić, takie niesztampowe i odważne spojrzenie na technologię FDM może być właśnie tym, czego potrzebuje, aby nadal się rozwijać. Sumując wszystkie wady FDM, można uznać, że problemem tej technologii jest to, iż jest bezmyślna – gdy popełni jakiś błąd nie dostrzega go i nie potrafi go naprawić, kiedy filament przestaje być podawany, drukarka dalej swawolnie tworzy niewidzialne przedmioty. A gdyby tak wyposażyć drukarki w zmysły i rozum (sensory i procesor) i kazać im korygować swoje błędy?