Na targach CES pośród wielu nowych propozycji na nadchodzący rok znalazła się też oferta firmy Polaroid. Znana korporacja postanowiła wykroić dla siebie kawałek żwawo rosnącego tortu jakim jest rynek druku 3D. Polaroid będzie kroić szczególnie na materiałach eksploatacyjnych…
Polaroid ModelSmart 250S opisany już wstępnie na łamach CD3D przez Łukasza Długosza, to niemała maszyna, która spokojnie mogłaby skruszyć niejedną stopę, na którą by przypadkiem spadła. Przeznaczona jest do druku w PLA i jego wariantach z dodatkami, typu drewno itp. Stół roboczy jest ze szkła, bez podgrzewania. Krótko mówiąc, prostota i asceza, aczkolwiek z ekranikiem dotykowym na czubku i łatwo wymienialną głowicą.
Pierwsze zaskoczenie przychodzi kiedy zwrócimy uwagę na cenę za filament. O ile korzystanie z firmowych kartridżów nie jest niczym szczególnie szokującym, o tyle ich koszt i stopień kontroli wynosi ofertę Polaroid na nowe wyżyny. Jedna szpula z 750 gramami materiału ma kosztować 100 dolarów amerykańskich… 400 złotych. Ilość i rodzaj filamentu w kartridżu jest monitorowany przez chip, który jest sprzężony z firmowym oprogramowaniem na poziomie, który można określić jako Internet Rzeczy, tj. po wyczerpaniu się filamentu program sam przesyła zamówienie do dostawcy. Raczej nie tego z zamiennikami… Miejmy nadzieję, że nie jest to opcja obowiązkowa.
Do tego dochodzi koszt podkładki klejącej, która będzie potrzebna żeby nie zabić głowicy odklejonym od niepodgrzewanego (!) stołu filamentowym blobem narastającym z każdą minutą druku bez nadzoru. Naklejki owe mają kosztować 30 dolarów za opakowanie zawierające 15 sztuk. Czyli około 4 złote za sztukę. Byłoby nawet nieźle, gdyby nie fakt, że naklejkę trzeba będzie zmieniać KAŻDORAZOWO po wydruku, nawet nieudanym.
W polskich warunkach taka oferta byłaby niczym innym jak zaproszeniem do użycia tańszych zamienników. W świecie otwartej technologii i otwartego oprogramowania – tym bardziej. Nie chodzi nawet o to, że Polaroid miałby dołączyć do jasnej strony mocy, reprezentowanej np. przez Ultimaker. Jednak ich oferta ma być, zgodnie z deklaracjami, skierowana do instytucji oświatowych. Tymczasem szkoła wyposażona w drukarkę (za ok. 9000 złotych), która np. traci gwarancję w momencie użycia tańszego zamiennika, byłaby skazana na codzienne dylematy związane ze stanem swoich finansów i chęcią do nieskrępowanego drukowania kolejnych modeli 3D, za które trzeba płacić jak za zboże. Obawa przed kosztami eksploatacyjnymi nie czyni dobrego klimatu dla kreatywnych eksperymentów.
Źródło: Fabbaloo