Psucie rynku

Nowe technologie – w rodzaju druku 3D, przyciągają do siebie w swojej początkowej fazie ludzi stanowiących cały przekrój społeczny i osobowościowy. Technologie te są niczym nowo odkryty kontynent, odkrywający swe bogactwa zarówno dla naukowców i badaczy, jak i zwykłych poszukiwaczy przygód czy żądnych zysku handlarzy. Oddzielną grupę stanowią również ludzie, którzy nie potrafili do tej pory odnaleźć swojego miejsca w życiu i próbują uczynić to teraz w nowym środowisku, upatrując tam swoją szansę na sukces.

Niestety większość z nich mimo szczerych chęci poniesie klęskę, dokonując przy okazji mniejszych lub większych szkód, dzieląc się efektami swoich porażek z innymi. Czy da się tego uniknąć? Obawiam się, że jest to po prostu cena bycia innowatorem…

Jak wygląda zdobywanie i podbój nowych technologii obrazuje najlepiej krzywa innowacji Rogera:

niewiele potrafie 01

Na początku są zawsze innowatorzy, czyli ludzie którzy zapoczątkowują i rozwijają technologię, pchając ją do przodu w jej najwcześniejszym, najbardziej niszowym okresie. Po nich pojawiają się wcześni adaptatorzy, którzy jako pierwsi próbują wykorzystać nową technologię w codziennym życiu i rozwijają popularność technologii na świecie. Następnie pojawia się tzw. wczesna większość, czyli konsumenci, którzy zaczynają korzystać z technologii w sposób masowy, mimo że stanowi ona nadal nowość na rynku. Po nich następuje późna większość, czyli konsumenci korzystający z niej w momencie gdy technologia ma już ugruntowaną pozycję na rynku, a na końcu pojawiają się tzw. maruderzy – ludzie, którzy z wielu różnych powodów wcześniej nie mieli okazji lub ochoty zapoznać się z technologią, jednakże stała się ona na tyle powszechna, że praktycznie nie mają już wyjścia.

Jeśli chodzi o druk 3D, to miejsce, w którym obecnie się znajdujemy, to strefa wczesnych adaptatorów. Innowatorami w Polsce byli tacy ludzie jak Maciek Patrzałek i ekipa Solveere, Przemek Jaworski i DesignFutures / ZMorph, Krzysiek Dymianiuk i Unique Design / MójRepRap.pl, koledzy z RepRapForum, Michał „yru” Liberda, czy Arek „Wulfnor” Śpiewak. Wcześni adaptatorzy, to klienci i naśladowcy powyższych osób jak również szereg powstałych niedawno usług i biznesów: dystrybutorów, sklepów internetowych czy w końcu serwisów www w rodzaju Centrum Druku 3D. To na co wszyscy z niecierpliwością czekamy, to wejście w strefę wczesnej większości. Wierzymy, że wtedy nastąpi moment przełomowy, wyjdziemy nareszcie z podziemia, opuścimy wieki średnie i… zaczniemy  w końcu na tym godnie zarabiać.

Niestety na ten pomysł wpadło też kilka innych osób…

Te osoby podążają przez życie niczym Forrest Gump, odbijając się od problemów i przeciwności życia niczym kulka we flipperze. O ile Forrest Gump ostatecznie osiągnął miarodajny sukces, o tyle prawdziwe życie różni się od filmu z gwiazdorską obsadą i ci ludzie prędzej czy później odnoszą klęskę. Natrafiając na taki temat jak druk 3D, upatrują w nim jedyną w swoim rodzaju szansę i nadzieję na poprawę życia. Wydaje im się (całkiem słusznie), że tego typu niszowy temat oznacza mniejszą konkurencję i tym samym osiągnięcie sukcesu przyjdzie im łatwiej i szybciej (co jest już niestety nieprawdą). Wykorzystując cały arsenał swoich wad i niedoskonałości, prą z tępym uporem przed siebie, psując wszystko co staje im na drodze, z gracją słonia w składzie porcelany.

Kluczowym problemem tych ludzi jest to, że ich pasja i determinacja zupełnie nie idą w parze z wiedzą, doświadczeniem i umiejętnościami. Nie mając szans z bardziej utalentowanymi od siebie osobami, które na dodatek weszły w ten temat wcześniej od nich, próbują zwiększyć swoją konkurencyjność w jedyny znany im sposób:

ZANIŻONĄ CENĄ.

Determinacja i ściana braku innych perspektyw, przed którą stoją powoduje, że są skłonni oferować swoje produkty lub usługi za wyjątkowo niskie stawki, często stojące poniżej granicy rentowności. Swoje projekty realizują w sposób chałupniczy nie inwestując w profesjonalny sprzęt i narzędzia (bo i za co?). Jeżeli jest to ich pierwsza działalność gospodarcza, płacą minimalny ZUS, lub nie rejestrują się wcale, korzystając np. z uprzejmości innych osób takową działalność prowadzących. Na próżno szukać ich warsztatów czy biur – wszystko mieści się albo w domu przy kuchennym blacie, albo w warsztatach zaprzyjaźnionych firm lub u kogoś z rodziny. Najgorsze jest jednak przeświadczenie, że ich los się wkrótce odmieni i odniosą sukces, który pozwoli im na normalne, profesjonalne funkcjonowanie.

Dlaczego to się nigdy nie wydarzy? Ponieważ już na wstępie obrali zły punkt wyjścia. Walka o rynek jak najniższą ceną jest z góry skazana na porażkę. Każdy kto chce budować tanie drukarki 3D może to osiągnąć tylko w jeden z poniższych sposobów:

  • używa do produkcji tanich i słabych jakościowo komponentów,
  • próbuje utrzymać względnie dobrą jakość przy wyjątkowo niskich marżach,
  • produkuje je na wielką skalę zarabiając na stosunkowo niskiej marży ale dużym wolumenie sprzedaży.

Wariant pierwszy jest krótkowzroczny i prędzej czy później odbije się konsekwencjami w postaci negatywnego feedbacku od klientów, złym opiniom na forach i serwisach branżowych, a w konsekwencji zamknięciu działalności z powodu braku zainteresowania konsumentów produktem. Co gorsza, za twórcą drukarki będzie ciągnął się negatywny PR, bez względu na to jaką konstrukcję by nie popełnił następnym razem. Wariant drugi jest tyleż romantyczny, co mało realny do przeprowadzenia – to prosta droga do szybkiego bankructwa. Wariant trzeci jest niemożliwy w obecnej sytuacji rynkowej – wielkiej skali sprzedaży nie są póki co w stanie osiągnąć nawet najwięksi z MakerBotem i Cubify na czele…

Jakie ma to zatem konsekwencje dla rynku? Oto niezliczeni „Bre Pettis Wannabies” zalewają Allegro masą tandetnego badziewia, wywołując wojny cenowe i psując opinię raczkującej dopiero branży. Ktoś powie: „spokojnie, dobra drukarka 3D sama się obroni. Niech sprzedadzą ich nawet 50, klienci sami wydadzą na nich werdykt.” To prawda, tyle tylko, że całkiem prawdopodobne, iż ci klienci do druku 3D już nigdy nie powrócą. Będą za to głosić wszem i wobec, że drukarki 3D są oszustwem – i co gorsza, nikt nie będzie mógł zarzucić im kłamstwa.

Kolejną sprawą jest to, że utalentowani twórcy drukarek 3D będą zmuszeni poświęcać coraz więcej czasu na udowadnianie potencjalnym klientom oczywistych przewag swoich konstrukcji, nad tanimi, wadliwymi tworami, próbując jakoś usprawiedliwić swoją cenę. I chociaż wydaje się to być czymś oczywistym, to jednak czymś innym jest porównywanie Mercedesa czy BMW do Renaulta czy Fiata, a czym innym do innego Mercedesa, który został odtworzony w dziwny sposób po poważnym wypadku, a nie mamy dostatecznych dowodów ani na skalę zniszczeń, ani na jakość poczynionych napraw. Wiemy po prostu, że klient kupuje złom, ale nie mamy możliwości mu tego udowodnić (bo np. konkurencyjna drukarka 3D jest prezentowana wyłącznie na zdjęciach lub w miejscach gdzie nie ma innych specjalistów mogących ją obiektywnie zweryfikować).

I tak dochodzimy do paradoksalnego konsensusu. Ideą technologii RepRap było umożliwienie każdemu łatwego i szybkiego skonstruowania drukarki 3D. To czego Adrian Bowyer być może nie przewidział, to ludzka chciwość, która sprawiła, że ze szczytnej idei dość szybko zrobił się zwykły biznes. Teraz zasadnicza zaleta RepRapów staje się również ich kluczową wadą, ponieważ obniża stanowczo próg wejścia dla nowych podmiotów. Podkreślam – pół biedy, jeśli tymi podmiotami byłyby jedynie utalentowane jednostki – wtedy mielibyśmy do czynienia ze zdrową rywalizacją. Niestety jednostki utalentowane zamiast rywalizować ze sobą, muszą również odpierać ataki duplikatorów, replikatorów, xeromanów i pseudokonstruktorów, którzy próbują zagarnąć fragment tego rynku również dla siebie.

Nowa ziemia przestała być dziewicza. Teraz mamy Bardzo Dziki Zachód.

Scroll to Top