W minioną sobotę 23.11.2013 roku w klubie muzycznym Dekompresja w Łodzi, odbył się jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny koncert legend grind-coru – NAPALM DEATH. Wydarzenie, na które czekałem 20 lat… tak dawno temu bowiem zacząłem słuchać tej niezwykłej kapeli. W 1993 roku album „Utopia Banished” był wciąż „nowy„… Poniżej znajdziecie galerię zdjęć z koncertu oraz video mojego autorstwa, z kawałkiem „Lowpoint” pochodzącym z płyty „Inside the Torn Apart” z 1997 roku. Oprócz tego kilka słów o supportach – lokalnych bohaterach grind-coru z Toxic Bonkers oraz absolutnemu odkryciu dnia – Armed For Apocalypse z Kalifornii.
Koncert rozpoczął się grubo po 19:00, od występu pochodzących z pobliskiego Aleksandrowa Łódzkiego – Toxic Bonkers. Zespół powstały w 1993 roku uchodzi za jedną z najlepszych tego typu kapel w Polsce i ma za sobą również liczne występy zagranicą. Tego wieczoru niestety – jak na pierwszy support przystało, pod sceną bawiło się raptem kilka osób, chociaż ekipa z Toxic Bonkers dawała naprawdę mocny i profesjonalnie zagrany show. Nie zabrakło absolutnych klasyków w rodzaju „Nazi Fuckers” czy „Otwórzcie oczy„. Koncert był całkiem niezły, ale niestety dla grupy wszyscy obecni przybyli oglądać coś innego…
Kolejny zespoł, pochodzący z Kaliforii amerykański Armed For Apocalypse był z góry skazany na pożarcie. Mało kto o nim słyszał i mało kto go znał. Gdy zespół wyszedł na scenę w postaci czterech hipsterów, z czego ten najważniejszy – wokalista, przypominał metalową wersję Adama Małysza, z charakterystycznym, nastoletnim wąsikiem, wszystko zapowiadało totalną porażkę. Tymczasem Armed For Apocalypse zmiażdżyło wszystkich, ciężkim sludge-metalowym brzmieniem, na przemian epatując bądź szybkim, hardcorowym łomotem, bądź ultra ciężkim walcem, jakiego nie powstydziłby się sam Crowbar. Kalifornijczycy dali świetny set, po którym większość osób pobiegła kupować koszulki zespołu. Jako, że kapeli skończyły się płyty, do każdego zakupu dołączali unikalny kod umożliwiający ściągnięcie ich najnowszej płyty z internetu. W ten oto sposób „The Road Will End” zostało przesłuchane przeze mnie już 6 razy!
W końcu stało się to na co wszyscy czekali – NAPALM DEATH. I na samym początku niespodzianka – w zespole zabrakło Shane`a Embury, który musiał pozostać w domu z uwagi na narodziny dziecka. Mimo to jego zastępca dał z siebie wszystko i godnie zastąpił chodzącą legendę basu. Poza tym ujmę to tak: możliwość zobaczenia na żywo zespołu, na którym się wychowało i którego słucha się od dwóch dekad jest czymś niesamowitym i niepowtarzalnym. To coś co mogę porównać do pierwszego koncertu SLAYERA w Warszawie w 2005 roku lub The Big 4, na lotnisku Bemowo w 2010. Jednakże w przeciwieństwie do tamtych wydarzeń, tutaj stałem do swoich idoli z dawnych lat na wyciągnięcie ręki – którą zresztą miałem okazję uścisnąć na koniec koncertu, gdy Barney Greenway żegnał się z nami schodząc ze sceny…
Koncert był brutalny. Pod sceną działy się iście dantejskie sceny, co chwila ktoś leżał na ziemi po czym był solidarnie podnoszony przez resztę do góry. Większość zgromadzonych osób, była… grubo po 30-tce. Niesamowitym było zobaczyć wszystkich na co dzień poważnych ludzi, pracujących na przeróżnych stanowiskach w przeróżnych branżach, którzy na ten jeden wieczór założyli stare koszulki metalowe i postanowili dać z siebie wszystko w rytm opętańczo szybkiej muzyki NAPALM DEATH.
Co do utworów było wszystko – samo gęste: „Scum„, „The Kill„, „Multinational Corporations„, „You suffer„, „From Enslavement to Obliteration„, „Deceiver„, „Unchallenged Hate„, „Pride Assasin„, „Suffer the Childreen„, aż po najnowsze „The Wolf I Feed„, „Lepper Colony” czy „Protection Racket„. Nie zabrakło oczywiście obowiązkowego coveru Dead Kennedys „Nazi Punks Fuck Off” i kończącego koncert klasyka „Siege of Power„.
Na koniec wspomniane na wstępie video. Ja czuję się póki co spełniony. Z największych z wielkich został mi do obejrzenia tylko Bolt Thrower…