Wszyscy zapewne pamiętacie, że jeszcze 3–4 lata temu jednym z najpopularniejszych trendów w druku 3D była ekologia. Nawet ja sam się wtedy załapałem na ten bandwagon…
Tymczasem wszystko wskazuje na to, że boom na „eko-druk 3D”, napędzany ogólnospołeczną histerią na punkcie zrównoważonego rozwoju i ESG, minął, a moda na tę konkretną narrację się skończyła.
Obserwując rynek, widać wyraźne wygaszanie tego wątku – temat przestał być gorący, a firmy, które tak żarliwie promowały się na fali zielonej rewolucji, dziś milczą.
Nie oznacza to bynajmniej, że opisane wcześniej przewagi ekologiczne technologii przyrostowych stały się nieprawdziwe. Wręcz przeciwnie – są one wciąż tak samo realne i technologicznie uzasadnione.
Jednak rynek i jego narracje rządzą się własnymi prawami, a cykl hype’u wokół „eko-druku 3D” wszedł w fazę dojrzałości, a w niektórych obszarach – zapomnienia.
Powody tego zjawiska są złożone i wykraczają poza prostą zmianę mody.
Przede wszystkim nadeszło otrzeźwienie po okresie entuzjazmu. Inwestorzy i klienci przemysłowi zaczęli zadawać trudne pytania: tak, druk 3D oszczędza materiał, ale jaki jest rzeczywisty, całkowity koszt energii potrzebnej do wytworzenia tej konkretnej części?
Tak, można drukować lokalnie, ale jaka jest opłacalność ekonomiczna utrzymania wyspecjalizowanych zakładów druku 3D w porównaniu z globalnymi łańcuchami dostaw?
Okazało się, że odpowiedzi nie są zero-jedynkowe, a zielony bilans często zależy od konkretnego przypadku zastosowania, a nie od samej technologii.
Po drugie, temat ekologii w przemyśle został wchłonięty przez szerszy, bardziej systemowy dyskurs o zrównoważonym rozwoju. Druk 3D przestał być postrzegany jako osobna, cudowna broń w walce o planetę, a stał się jednym z wielu narzędzi w układance zrównoważonej produkcji – obok gospodarki o obiegu zamkniętym, efektywności energetycznej całych zakładów czy zielonej logistyki.
Po trzecie, rynek przeszedł naturalną selekcję. Wiele start-upów i firm, które powstały lub przebranżowiły się, by płynąć na fali zielonego trendu, po prostu upadło (sam się na to załapałem!).
Wreszcie, uwaga świata technologii przeniosła się w inne rejony. Sztuczna inteligencja i produkcja dronów – to dziś główne magnesy przyciągające inwestorów.
Nie zapominajmy także o tym, że druk 3D, jako technologia w pewnym stopniu już ugruntowana, stracił status „nowego, błyskotliwego dziecka” i wszedł w fazę dojrzałej komercjalizacji, w której rozmowy prowadzi się głównie z inżynierami i dyrektorami finansowymi, a nie z działami marketingu poszukującymi chwytliwej historii.
Wnioskiem z tego nie jest to, że ekologiczne zalety druku 3D są martwe, lecz to, że przestały być modne.
Dojrzałość technologii polega na tym, że jej korzyści – także te ekologiczne – przestają być sensacją, a stają się po prostu częścią jej specyfikacji, jednym z wielu argumentów branych pod uwagę przy wyborze metody wytwarzania.
Prawdziwa, głęboka zmiana ekologiczna rzadko jest głośna i medialna; najczęściej jest cicha, systematyczna i technicznie uzasadniona. I właśnie w ten sposób druk 3D kontynuuje swoją cichą rewolucję, budując pozycję nie na chwilowej modzie, ale na trwałych, inżynieryjnych fundamentach, o których wspomniano wcześniej.
Boom się skończył – i dobrze. Bo miejsce entuzjastów zajmują dziś prawdziwi inżynierowie.





