Ponad rok temu świat obiegła wiadomość o pierwszym, powstałym w technologii druku 3D, apartamencie oddanym do komercyjnego użytku. Stał się on częścią filipińskiego hotelu – The Lewis Grand Hotel. Wszyscy zachwycali się niebotyczną powierzchnią wnętrza (blisko 150 m2) czy wydrukowaną wanną jacuzzi. Mogłaby się wydawać, że historia ta ma tutaj swój finisz… Jednakże dość nieoczekiwanie okazało się, że w rzeczywistości dopiero się zaczyna, a sprawy przyjmą bardzo dramatyczny obrót…
Niespełna dwa miesiące po tym, jak informacja o apartamentowcu dostała się do gazet, główny inwestor – Lewis Yakich, zaginął bez śladu.
Zanim pomysłodawca projektu na dobre przeniósł się na Filipiny, pracował jako programista dla dużej korporacji informatycznej. Kiedy wylądował w Angles City, dostrzegł swoją szansę w prężnie rozwijającej się branży turystycznej – zostawił dotychczasowe życie i stał się właścicielem Yakich Cuizon Corporation. Jak się okazało, ta decyzja okazała się być niczym zwycięski los na loterii – szybko stał się właścicielem kilku hoteli, których wartość przekraczała 50 milionów dolarów.
Firma stała się świetnie prosperującym przedsięwzięciem – nowi inwestorzy (m. in. jego bracia) dołączali do Yakiech’go i razem szukali nowych ścieżek rozwoju. Wtedy na ich drodze pojawił się Andrey Rudenko z futurystycznym pomysłem drukowanych budynków.
Na efekty współpracy nie trzeba było długo czekać – całkowity proces wytworzenia apartamentu zajął tylko kilka dni. Niestety do wydrukowanych ścian nigdy nie dodano instalacji elektrycznej ani innych niezbędnych udogodnień, a sam Lewis w kilka dni po ukończeniu pierwszych prac rozpłynął się w powietrzu…
Kiedy ostatni raz spotkał się ze swoimi współpracownikami, powiedział im o wieczornym spotkaniu z człowiekiem o imieniu Skipper Pineda – emerytowanym żołnierzem piechoty morskiej. Jego dokładne koneksje z firmą Yakich Cuizon Corporation nie są znane, niemniej jednak wiele źródeł wiąże postać Pineda z szarymi eminencjami Filipin.
Jeden z bliskich współpracowników, który dla swojego bezpieczeństwa woli zachować anonimowość, zdradził, że Yakich negocjował warunki umowy o współpracy. Lewis od początku nie był przekonany do słuszności współpracy ze Skipperem Pindea – w jednej z wiadomości ze swoim przyjacielem z firmy napisał: „This look shady” (to wygląda podejrzanie).
Kilka dni po zniknięciu Yakich’a, jego wspólnicy zaczęli otrzymywać od niego wiadomości o szokujących treściach. Oświadczał w nich, że nie tylko wyjeżdża z Filipin do Tajlandii, to zrzeka się wszystkich swoich udziałów w firmie na rzecz Pindea’y i Phillipa MacArthura – generalnego managera Penthouse Hotel. Wiadomość wprawiła w osłupienie przyjaciół Lewisa tym bardziej, że tak pochopna decyzja była całkowicie nie w jego stylu.
Na kilka dni po otrzymaniu ostatniej wiadomości sprawą zaczęła interesować się tamtejsza policja. Powiadomiono także ambasadę Stanów Zjednoczonych oraz NBI (filipiński odpowiednik FBI). Niestety nie dało to oczekiwanych rezultatów… W międzyczasie Yakich Cuizon Corporation w niejasnych okolicznościach zostało przejęte w całości przez braci Lewis’a. Według anonimowych świadków, bracia Yakich na zwołanym przez siebie spotkaniu podzielili wszystkie udziały między sobie, zastraszając pozostałych partnerów.
Nie był to odosobniony przypadek podobnych praktyk ze strony Yakich – już wcześniej zostali oskarżani o uprowadzenie, groźby karalne – a nawet usiłowanie zabójstwa. Jeżeli doniesienia o samozwańczych właścicielach są prawdziwe, firma znajduje się w naprawdę niebezpiecznych rękach.
Niestety, od dawna mówi się już o fali agresji zalewającej Filipiny. Zastraszanie, szantaż, kidnaping – takie praktyki są na porządku dziennym. Coraz częściej słychać o tzw. kidnaprob groups – zorganizowanych grupach odpowiedzialnych za porwania obcokrajowców. Lokalna policja przekonuje o trwających śledztwach, jednak wciąż nie widać rozwiązania kryzysowej sytuacji.
Jak na razie kwestia Yakicha’a zostaje owiana tajemnicą – nie wiadomo, gdzie teraz się ukrywa, a batalia o jego pieniądze wciąż trwa. Co więcej, nadal nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny za jego zniknięcie? Chociaż cała historia brzmi jak kryminał klasy B., wydarzyła się naprawdę. Druk 3D jest tu tylko pretekstem do przedstawienia tej mrożącej krew w żyłach historii. Jak przyznaje anonimowe źródło, ma on nadzieję, że ta dramatyczna historia Yakicha’a wzbudzi co najmniej takie same zainteresowanie jak projekt jego drukowanego apartamentu.
Źródło: 3D Printing Business Directory